czwartek, 29 marca 2018

UNDERTALE: UNDERVOISE - Pierwszy występ

Opis: Dla potworów głos jest równie ważny co ich dusza.  W przeciwieństwie do ludzi świadczy on o ich sile, czy magi i posiada niesamowite umiejętności.
Ludzie nie znali pełnych umiejętności i w obawie przed nimi wygnali je do podziemi góry Ebott gdzie żaden człowiek nie był w stanie ich usłyszeć.
W potworach nieme (słabe) potwory są uważane za gorsze, a ludzie to znienawidzony gatunek. Dlatego One, potwór o wyglądzie podobnym do człowieka, nie jest akceptowana przez większość mieszkańców Podziemia.

W tym universum Frish i Chara to rodzeństwo. Frisk jest niemową i fascynuje go podziemny świat, natomiast Chara nienawidzi potworów bardziej niż te ludzi i pragnie ich upadku.
Gaster jest kochającym ojcem (na swój sposób) dla Papyrusa i Sansa.

(To opowiadanie poszukuje chętnego, który przyodzieje je w okładkę)


Mały szkielet
Pierwszy występ (obecnie czytany)
...


One właśnie zdejmowała kurtkę kiedy ktoś chwycił ją pod pachami i podniósł.
-DZIEŃ DOBRY KOLEŻANKO-zawołał radośnie Papyrus. Na początku dziewczynka dziwiła się dlaczego szkielet mówi tak głośno. Również zaskoczyło ją, ze chłopiec pisze wielkimi literami, ale szybko przyzwyczaiła się do tego. Paps był jej przyjacielem i akceptowała go takim jaki jest. 
-Paparys!- dziewczynka spojrzała z szerokim uśmiechem na szkieleta. -Dzień dobry- przywitała się grzecznie. Potwór odłożył One i przytulili się krótko. -Więc co robiłeś przez weekend?- zapytała odwieszając kurtkę na wieszak.
-OH, BYŁO ŚWIETNIE. SANS ZABRAŁ MNIE DO WATERFALL. ODWIEDZILIŚMY UNDYNE, ŚPIEWALIŚMY RAZEM, A WIECZOREM POSZLIŚMY NAD WODOSPAD. MUSISZ TAM KIEDYŚ IŚĆ ZE MNĄ KOLEŻANKO. CHCE CI POKAZAĆ ECHO KWIATY- powiedział uśmiechając się szerzej. One odwzajemniła uśmiech, a jej oczka zabłyszczały radośnie.
-Zapytam mamy, czy mogłabym z tobą iść- powiedziała podskakując wesoło. -Ja uczyłam się migowego. Mama dała mi książkę i mogę uczyć się sama- wypięła dumnie pierś. -Wiesz, chciała bym umieć rozmawiać ze wszystkimi potworami. Ale jak mam to zrobić skoro niektórzy nie mówią?
-ROZUMIEM, POWODZENIA KOLEŻANKO- Papyrus poklepał krzepiącą dziewczynkę po plecach. Szli spokojnie przez korytarz rozmawiając o wszystkim i o niczym. Okazało się nawet, że ich rodzice się znają. Ojciec szkieleta był najlepszym przyjacielem Asgore'a, a przy tym wiernym sługą i naukowcem. One skrzywiła się słysząc imię byłego partnera Toriel. Nie lubiła go, a on nie lubił jej. Co poradzić, czasem już tak jest. Nagle coś przypomniało się dziewczynce.
-Papyrus...- zaczęła. Przyjaciel zatrzymał się i spojrzał na dziewczynkę lekko przekrzywiając przy tym czaszkę. -Coś się stanie jeśli dzisiaj nie zaśpiewam?-zapytała zaciskając swoje małe dłonie na ramiączkach plecaka. -Myślisz, że dostanę złą ocenę?
-ALE DLACZEGO NIE CHCESZ ŚPIEWAĆ?- wyraźnie zdziwił się potwór. One odwróciła wzrok i przygryzła wnętrze policzka. -Koleżanko?- odezwał się dużo ciszej chłopiec.

-Nigdy przed nikim nie śpiewałam sama...- powiedziała cicho. Po chwili spojrzała na przyjaciela ze smutkiem w oczach. -Co jeśli nikomu się nie spodoba?

Szkielet przez chwilę wpatrywał się w dziewczynkę, aby po chwili zamknąć ją w niedźwiedzim uścisku. One była z początku zaskoczona, ale odwzajemniła gest.
-NIE PRZEJMUJ SIĘ KOLEŻANKO. WMURUJESZ ICH W PODŁOGĘ-powiedział odsuwając się od One i obdarzył ją ciepłym uśmiechem. -PRZECIEŻ JESTEŚ PRZYJACIÓŁKĄ WIELKIEGO PAPYRUSA- dodał.  Dziewczynka przytaknęła i również się uśmiechnęła. 
-Masz racje Pap. Myślę, że dam radę!- zawołała ochoczo. W tym samym momencie zadzwonił dzwonek i dwójka szybko pobiegła do klasy. Jednak nie wystarczająco. Duża, biała wilczyca siedziała już przy biurku kiedy cicho wkradali się do klasy. Dzieci zobaczyły jej karcące spojrzenie i od razu przeprosiły za spóźnienie by potem usiąść na swoich miejscach. 
-Dobrze... Skoro już wszyscy są obecni... -odezwała się nauczycielka. - One, dzisiaj twoja kolej prawda?- dziewczynka przytaknęła szybko. -Proszę wyjdź na środek
One wstała i powoli ruszyła w stronę  wskazaną przez nauczycielkę. Jej dłonie drżały z tremy kiedy już stała naprzeciwko swoich kolegów z klasy. Spojrzała zestresowana na Papyrusa. Ten uśmiechnął się pokrzepiająco i pokazał jej kciuk w górę. Dziewczynka zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech o zaczęła śpiewać.

 O mgliste oko Góry poniżej

Miej w swej pieczy dusze mych braci,

A gdyby niebo pokryło się ogniem i dymem,

Miej w swej pieczy synów Durina
Jeśli to ma się skończyć w ogniu,
to powinniśmy spłonąć razem
Patrz, jak płomienie wznoszą się wysoko w nocy
Wzywając ojca, oh, wytrwaj, a my będziemy
Patrzeć jak płomienie płoną, oh, na górskim zboczu
A jeśli dziś powinniśmy umrzeć,
to powinniśmy umrzeć razem
Wznieśmy wina kielich, po raz ostatni
Wzywając ojca, oh, przygotuj się, bo będziemy
Patrzeć, jak płomienie płoną na górskim zboczu,
Zniszczenie wzlatuje w niebo
Teraz widzę ogień, w środku Góry,
Widzę ogień, palący drzewa
I widzę ogień, trawiący dusze,
Widzę ogień, jak krew w wietrze
I będę mieć nadzieję, że mnie zapamiętasz
O, jeżeli moi ludzie polegną, to z pewnością pójdę w ich ślady
Uwięzieni w korytarzach Góry podeszliśmy zbyt blisko płomienia.
Wzywając ojca, oh, trzymaj się mocno, a będziemy
Patrzeć, jak płomienie palą się ciemną czerwienią na górskim zboczu,
Zniszczenie wzlatuje w niebo
Teraz widzę ogień, w środku Góry,
Widzę ogień, palący drzewa
I widzę ogień, trawiący dusze,
Widzę ogień, jak krew w wietrze
I mam nadzieję, że mnie zapamiętasz
A jeśli noc będzie płonąć, 
zasłonię me oczy,
Bo jeśli mrok powróci, 
to moi bracia zginą,
I podczas gdy niebo spada w dół 
- uderzyło w to samotne miasto 
- I widząc ten cień padający na ziemię 
słyszę moich ludzi krzyczących
Teraz widzę ogień, w środku Góry,
Widzę ogień palący drzewa
I widzę ogień, trawiący dusze,
Widzę ogień, jak krew w wietrze...
Skończyła, ale nie usłyszała nic. Uchyliła powieki i niepewnie rozejrzała się po sali. Wszyscy patrzyli na nią w szoku. Niektóre z dziewcząt miały łzy w oczach. Papyrus zaczął bić brawo.
-CUDOWNIE KOLEŻANKO!-zawołał. Kilka osób dołączyło się do braw zawstydzając tym One. Dziewczynka lekko dygnęła w podziękowaniu. Wtedy Red Lizzard zerwał się z miejsca.
-Żartujecie sobie? Zapomnieliście, że to człowiek? Przecież ich dusze są silniejsze niż nasze- krzyknął. Oklaski ucichły i zastąpiły je szepty oraz pomruki. 
-Red Lizzard- rozbrzmiał wrogo głos nauczycielki. -Skoro wiesz, że ludzkie dusze są silniejsze, powinieneś wiedzieć, że ich głos nie ma z tym nic wspólnego. Nie posiadają żadnej magii więc nie ważne jak silną duszę posiada One nie ma to wpływu na jej śpiew- powiedziała. Mały jaszczur przełknął głośno gulę i z powrotem usiadł. Wilczyca spojrzała na dziewczynkę nadal stojącą na środku klasy. -Nie spodziewałam się, że powiem coś takiego do człowieka, ale masz ogromny talent dziecko. Możesz wrócić na miejsce
-Dziękuje bardzo- zawołała z wdzięcznością One i wykonała polecenie nauczycielki. W drodze do swojej ławeczki uśmiechnęła się szeroko do przyjaciela i puściła mu oczko. O dziwo ten odpowiedział tym samym. Nigdy nie przyzwyczai się do jego magicznych kości.
***
One z wielkim uśmiechem wracała do domu razem z Papyrusem i Sansem. Chociaż bracia nie mieli wcale po drodze Paps bardzo prosił o to Sansa. Ten z początku nie zgadzał się, ale gdy młodszy potwór użył swojego specjalnego ataku (WSPANIAŁYCH SZCZENIACZKOWYCH OCZODOŁÓW WIELKIEGO PAPYRUSA) westchnął zrezygnowany i się zgodził. 
-SANS, MOJA PRZYJACIÓŁKA BYŁA DZISIAJ NIESAMOWITA!- wołał Papyrus. -MIMO WIELKIEGO STRACHU ŚPIEWAŁA DZISIAJ NA LEKCJI. I TO NAPRAWDĘ WSPANIALE! CAŁA KLASA BIŁA JEJ BRAWA
Sans spojrzał lekko zaskoczony na One. Ta zaśmiała się i dumnie wypięła pierś. 
-Cóż mogę powiedzieć. Muszę dotrzymać kroku mojemu wspaniałemu przyjacielowi- z tymi słowami szturchnęła lekko małego potwora w żebra. Paps zaśmiał się, a jego kości policzkowe przybrały lekko pomarańczowy kolor.
-Nyeh heh heh... One... To bardzo miłe...- powiedział ciszej niż zwykle. Wtedy oboje usłyszeli głośne "Pfft" i spojrzeli karcąco na Sansa który dusił śmiech. -Z CZEGO SIĘ ŚMIEJESZ BRACIE?- w odpowiedzi na pytanie wyższy szkielet wykonał kilka ruchów nadgarstkami, a Papyrus zmarszczył "brwi". -JAK TO NASZ WIDOK SPRAWIA, ŻE CZUJESZ CIEPŁO W KOŚCIACH? CO TO MA W OGÓLE ZNACZYĆ?
Sans wzruszył ramionami, a młodszy z braci zaczął dawać starszemu wykład o anatomii szkieletów. I wyjaśniał, że to niemożliwe aby czuł ciepło w kościach ponieważ nie odczuwają temperatury. One zaśmiała się cicho. 
-Pap, chyba twojemu bratu chodziło o to, że cieszy się widząc jaki jesteś szczęśliwy- wtrąciła dziewczynka.  -Moja mama często mi mówi, że kiedy się śmieje robi jej się ciepło na duszy. Myślę, że... Sans zrobił z tego kawał, czy coś.
-NAPRAWDĘ SANS? JAK MOŻESZ, TO NAWET NIE BYŁO ŚMIESZNE- fuknął mniejszy. -NIGDY NIE ROZUMIEM TWOICH ŻARTÓW. SĄ GŁUPIE! TAK SAMO JAK TATY. UGH!
-Hej Papyrus, nie denerwuj się. Ja też nie do końca to zrozumiałam- powiedziała One i zamyśliła się. -Może Sans musi potrenować, żeby jego kawały były śmieszne?!-zawołała patrząc na szkiele-braci. Starszy zaśmiał się tylko, a młodszy zaczął zaprzeczać mówiąc, że więcej głupich kawałów nie zniesie. 
-ON OPOWIADA JE ODKĄD PAMIĘTAM... I NADAL NIE MAJĄ SENSU!
Gdy Papyrus to powiedział do główki One wpadł diaboliczny pomysł. uśmiechnęła się przebiegle i spojrzała na braci. 
-Nie chciałeś przypadkiem powiedzieć, że...-zaczęła.
-KOLEŻANKO, NIE!
-...one ...
-NIE!
-...nie mają sansu?
-UFAŁEM CIIII!- zawołał zawiedziony i troszkę zły. Natomiast Sans roześmiał się głośno, ale od razu gdy to zrobił zasłonił zęby dłonią. Dzieci spojrzały na niego zdziwione. -WOWIE... SANS, JUŻ DAWNO NIE SŁYSZAŁEM ŻEBYŚ ŚMIAŁ SIĘ TAK GŁOŚNO...- powiedział Pap równie zdziwiony co One. Dziewczynka myślała, że skoro brat jej przyjaciela jest niemową to nie wydaje żadnych odgłosów... A nawet jeśli to nie takich głośnych. Słyszała już rozbawione pomruki Sansa, ale to był głośny, szczery śmiech... Dlatego zaczęła się zastanawiać...
-Dlaczego Sans nie mówi?-wypaliła zanim zdążyła to przemyśleć. Szkiele-bracia spojrzeli na nią zaskoczeni. Sans włożył kaptur na głowę próbując się za nim schować, a Papyrus podrapał się nerwowo po karku. 
-WIESZ KOLEŻANKO... TO DOŚĆ PRYWATNE PYTANIE- odezwał się w końcu młodszy. 
-Oh.. Dobrze! Przepraszam, nie chciałam być wścibska- mruknęła dziewczynka. Czuła się głupio. 
-NIE PRZEJMUJ SIĘ! SANS NAPEWNO CI POWIE KIEDY BĘDZIE GOTOWY-  próbował pocieszyć przyjaciółkę. Ta mruknęła coś pod nosem zgadzając się z nim. Po chwili jednak parsknęła śmiechem. 
-Tak... Napewno kiedyś mi powie- zaśmiała się. 
-UGHHH!- warknął poirytowany Papyrus, a Sans uśmiechnął się lekko pod kapturem.

piątek, 9 marca 2018

Steven Universe: Kamienie - Prolog

Prolog (obecnie czytany)
...
Nasza ziemia jest bogata w różne minerały i kamienie szlachetne. Jedne powstają dzięki ludziom, inne naturalnie. Potrzebują wielu, wielu lat do powstania. Czasem dziesiątek, setek, niekiedy tysięcy. 
Tak było i tym razem. Po tym jak cywilizacja ludzka rozwinęła się i dowiedziała się o surowcach jakie zawiera ziemia zaczęto drążyć w ziemi i tak powstały kopalnie. Ludzie zabierali z ziemi surowce. Nie zdawali sobie sprawy, że rozbijając kryształy zabijali je. Zdarzało się jednak że niektóre z kamieni przeżywały, ale niewielu udało się uciec przed przetopieniem.
-No, no.. Czym tak zdenerwowałeś tego jelenia mały?- zapytała postać, której wcześniej nie dostrzegł chłopiec. Dziewczyna leżała na gałęzi pobliskiego drzewa. W jej bujnych rudych włosach znajdowało się kilka gałązek i liści. Skóra zaś miała pomarańczową barwę, a jej ręce oraz nogi były przezroczyste i ładnie mieniły się w słońcu. Nieznajoma miała na sobie ogrodniczki w płomienisty wzór, ale nie do końca był to ogień. Przypominał go, jednak to nie był on. Był bardziej subtelny i delikatny.  Natomiast pomiędzy obojczykami zobaczył ładny kamień.
-Wow!-zawołał Węgiel zeskakując na ziemie. -To było niesamowite! Ty nagle.. BAM! I takie "sss", a oni takie "Aaa! Nie!" I potem uciekli- chłopiec opowiadał żywo gestykulując i śmiejąc się głośno na końcu. -Jak to się stało, że zmieniłaś się w takie... coś?-zapytał. Bursztyn tylko uśmiechnęła się pobłażliwie i zmierzwiła czarne włosy chłopca.
Patrzył na siebie uważnie, kiwał głową, robił dziwne miny i ruszał rękoma.
-Kim jesteś?- zapytali jednocześnie wszyscy zebrani. Wszyscy nie licząc Bursztyn.


Na szczęście mały minerał miał to szczęście, że urodził się z dala od kopalni. W głębi ziemi. Niestety malec nie wiedział gdzie jest, ani czym jest. Zaczął dotykać ziemi dookoła siebie. Znalazł miejsce gdzie wydawała się bardziej miękka i zaczął kopać.  Nie wiedział ile mu to zajęło aż usłyszał ciche popiskiwanie. Rozejrzał się dookoła siebie, mimo otaczającej go ciemności dostrzegł małe stworzonko patrzące na niego. Gryzoń podobnie jak on kopał tunel, ale był dużo mniejszy od chłopca. Oboje patrzyli na siebie przez chwilkę po czym gryzoń uciekł w przeciwnym kierunku. Minerał zaczął go gonić kopiąc w ziemi. Nagle coś zaczęło mu zawadzać. I było to inne niż głazy, które mijał. Było giętkie i wydawało zabawny, pusty dźwięk kiedy malec w to stukał. 
W miarę jak kopał dalej było tego więcej a ziemia stawała się znacznie mniej twarda. W końcu do jego tunelu wpadły pierwsze promienie słoneczne. Malec zdziwił się bardzo. W pierwszym momencie chciał uciekać myśląc, że światło to jakiś potwór, opamiętał się jednak widząc, że nie ma wobec niego złych zamiarów. Powoli wyszedł na powierzchnie. 
Z początku było dla niego zbyt jasno, lecz jego oczy szybko się przyzwyczaiły do otoczenia. Minerał rozglądał się uważnie. Otaczało go wiele dziwnych rzeczy, o nieznanych dla niego nazwach i kolorach. Mimo to z fascynacją chodził i dotykał wszystkiego, nawet zwierząt, które co prawda uciekały od niego, ale malec był szybki i łapał każdą wiewiórkę, czy zajączka. Błędem była pogoń za jeleniem, gdyż zdenerwowany zwierz ruszył na chłopca. I tylko dzięki instynktowi minerał nie zamienił się w szaszłyk. Minerał po prostu wspiął się na jedno z drzew i schronił się na jego gałęzi. Po kilku minutach zdenerwowany jeleń zaprzestał walenia rogami w pień  drzewa. Po prostu fuknął zdenerwowany i sobie poszedł.
-Je...lenia?-powtórzył nie rozumiejąc. Nieznajoma podniosła się i przeskoczyła na tę samą gałąź na której znajdował się malec. 
-Tak. To zwierze które waliło rogami w drzewo- tłumaczyła z uśmiechem dziewczyna. Minerał tylko wzruszył ramionami. Z bliska widział komara zamkniętego w krysztale dziewczyny. -Skąd się wziąłeś maluchu?- zapytała dotykając czoła chłopca w którym utwierdzony był jakiś czarny kamień. -Węgiel..?-mruknęła nieco zdziwiona.
-Co to węgiel?-zapytał chłopiec. Nieznajoma zaśmiała się wycierając brudną dłoń.
-To ty głuptasku- powiedziała. - Ja jestem Bursztyn- dodała wskazując swój kryształ.
-Bursztyn... Gdzie jesteśmy?- zapytał chłopiec rozglądając się dookoła.
-Na Ziemi-oznajmiła wesoło rudowłosa. Po chwili zesztywniała, złapała malca pod pachę i mimo drobnej budowy przeskoczyła z nim kilka gałęzi wyżej i schowała się w liściach. 
-Co się dzieje?-szepnął zdezorientowany chłopiec. Bursztyn tylko uciszyła go patrząc w dół. Węgielek postąpił podobnie i po chwili ujrzeli dwóch mężczyzn ubranych  w leśnych odcieniach.  
-Poczekaj tu chwilkę dobrze- poprosiła dziewczyna. Po chwili przekształciła się i wielkiego węża. Puściła chłopcu oczko i zaczęła pełznąc w dół. Opadła ciężko na mężczyzn którzy zaczęli krzyczeć przerażeni. Szamotali się próbując wydostać spod cielska gada, co zdaniem chłopca wyglądało bardzo śmiesznie. W końcu mężczyznom udało się uciec, a zadowolona Bursztyn wróciła do ludzkiej formy. 
-Opowiem ci wszystko w domu-powiedziała chwytając go za rączkę.
-W domu?-zdziwił się malec.
***
Węgiel od kilku minut wpatrywał się w swoje odbicie w lustrze. Pierwszy raz widział lustro i to jak wygląda. Z początku przyglądał się uważnie małemu chłopcu o szarzej cerze i  krótkich, czarnych włosach. Jego oczy również były czarne, a na czole był mały węgielek. Miał ma sobie tylko szorty. 
-Bursztyn... On mnie papuguje- powiedział w końcu oburzony wskazując na swoje odbicie. Rudowłosa zaśmiała się cicho. Podeszła i kucnęła obok niego.
-Ten chłopiec to ty. Zobacz- wskazała na lustro. - Tu jestem też ja
-Aaa... Co to jest?- zapytał brunet dotykając małymi rączkami szkła. 
-To jest lustro, pokazuje twoje odbicie-wytłumaczyła Bursztyn wpatrując się w malca który tylko wymruczał coś pod nosem w odpowiedzi.
Nagle oboje usłyszeli trzask drzwi i odwrócili się w tamtą stronę.
-Bursztyn wróciliśmy!-powiedziała jedna z wchodzących do domu kobiet. Patrzały w zaskoczeniu na chłopca, a ten uważnie się im przyglądał. Wszystkie były inne niż normalne kobiety. Ta która oznajmiła o ich powrocie była barczystą i wysoką kobietą noszącą złotą zbroję z sześciokątnym kryształem na piersi. Za nią stała niska dziewczyna o długich czarnych włosach i zielonkawej cerze, która była ubrana w zwiewną sukienkę w odcieniu świeżej trawy. Na jej dłoni również widniał kryształ, tym razem owalny i zielony z sześcioramienną gwiazdą.
Trzecia była jednooka kobieta (trochę tak jak cyklop) Na jej głowie nie było włosów nie licząc tych które miała związane w długą kitę. Jej skóra była niebieska z dość dziwnymi znamionami. Ta miała na sobie zabawne szerokie spodnie i koszulkę na ramkach. 
Węgielek wpatrywał się w nie bardzo uważnie z wzajemnością.

UNDERTALE: UNDERVOISE - Mały szkielet

Opis: Dla potworów głos jest równie ważny co ich dusza.  W przeciwieństwie do ludzi świadczy on o ich sile, czy magi i posiada niesamowite umiejętności.
Ludzie nie znali pełnych umiejętności i w obawie przed nimi wygnali je do podziemi góry Ebott gdzie żaden człowiek nie był w stanie ich usłyszeć.
W potworach nieme (słabe) potwory są uważane za gorsze, a ludzie to znienawidzony gatunek. Dlatego One, potwór o wyglądzie podobnym do człowieka, nie jest akceptowana przez większość mieszkańców Podziemia.

W tym universum Frish i Chara to rodzeństwo. Frisk jest niemową i fascynuje go podziemny świat, natomiast Chara nienawidzi potworów bardziej niż te ludzi i pragnie ich upadku.
Gaster jest kochającym ojcem (na swój sposób) dla Papyrusa i Sansa.

(To opowiadanie poszukuje chętnego, który przyodzieje je w okładkę)


Mały szkielet (obecnie czytany)
Pierwszy występ
...

-One! Pośpiesz się. Musisz jeszcze zjeść śniadanie-zawołała Toriel z kuchni.
-Już idę mamo!- dziewczynka właśnie pakowała zeszyty i ołówki do plecaka. Minęły już 3 lat odkąd One i reszta potworów zamieszkały w podziemiu. Toriel stała się dla niej niczym prawdziwa matka, której nigdy nie miała.  Dziewczynka czuła się naprawdę dobrze, ale nadal winiła się za to, że przez nią Toriel i Asgore się rozstali.
Asgore obudził się rano. Był zam w łóżku. Znowu. Westchnął poirytowany i wstał. Słyszał głosy dochodzące z kuchni. Dobrze wiedział do kogo one należały. W tym domu od dawna nie było nikogo poza jego żoną, nim i... Tą przeszkodą która stała między nimi. Mały człowiek denerwował go. Z trudem znosił jego obecność. Najgorsze było kiedy Toriel poświęcała człowiekowi więcej uwagi i miłości niż jemu. Tak. Był zazdrosny. Nie mógł zrozumieć jak kobieta może darzyć uczuciem tego małego "potwora". Przez podobnych jemu byli skazani za życie w ciemnościach. 
Książę wstał z łóżka i nie trudząc się nałożeniem spodni poszedł do kuchni. Już w progu ujrzał swoją kobietę. Uśmiechała się i  śpiewała coś cicho. Poczuł jak jego dusza promienieje radością na sam jej widok. Niestety, chwilę później zobaczył małego człowieka siedzącego przy blacie. Przyglądał jej się chwilę z odrazą. Nienaturalnie blada cera, oczy pozbawione źrenic, brak włosów.. Nie spotkał się wcześniej z czymś podobnym. Gdy Toriel powiedziała mu, że odratowała ją z izolatki nie zdziwił się. Sam nie chciał widzieć czegoś takiego na co dzień.
Ignorując dziecko Asgore podszedł do swojej ukochanej i objął ją w pasie. 
-Witaj najdroższa- wymruczał całując jej szyję. Poczuł jak kozica drży w jego ramionach, a jej aura wyraźnie mówiła, że podoba jej się to co robił mężczyzna. Dlatego był bardzo zaskoczony kiedy powiedziała...
-Kochanie nie przy One- odepchnęła go lekko i zmierzyła wzrokiem. -I proszę ubierz coś na siebie. Dajesz zły przykład dziecku- to mówiąc dalej zajęła się gotowaniem... czegoś. Asgore zmarszczył brwi.
-To mój dom, nie będę się przejmował takimi drobnostkami- mruknął niezadowolony, a po chwili dodał jeszcze. -Ten dzieciak i tak jest głupi. Tori, chodź ze mną do sypialni- tu objął kobietę i przyciągnął do siebie. Następnie pochylając się nad jej uchem wymruczał. -Ile to już minęło od kiedy się kochaliśmy?- pocałował ją w szyję. -Jak dla mnie za długo...
Wtedy został odepchnięty przez Toriel. Na jej twarzy wyraźnie malowało się zdenerwowanie, ale i zawstydzenie. 
-Jak ty się zachowujesz przy dziecku?!- krzyknęła oburzona. Wtedy nerwy mu puściły.
-Kochasz tego małego potwora bardziej ode mnie! 
-To nie prawda! Kocham cię Asgore. Po prostu dzieci potrzebują uwagi i...
-TO NIE JEST TWOJE DZIECKO!- przerwał jej. -To przeklęty człowiek! Nie jest jednym z nas. To przez niego tu jesteśmy!- wskazał rękami na wszytko dookoła. Toriel zakryła usta zaskoczona tym co usłyszała.
-Jak możesz być tak nieczuły. Jak możesz ją obwiniać za błędy ogółu? To tylko dziecko!
Dorośli sprzeczali się, a One tym czasem w przestrachu schowała się pod stołem. Zacisnęła powieki i zasłoniła uchy dłońmi aby nie słuchać. Bała się. -Co narobiłeś? Przez ciebie One się boi- kozica wyzwała męża i kucnęła przy dziewczynce. Przytuliła ją do swojej piersi i zaczęła gładzić uspokajająco po nagiej główce. -Shhh... Spokojne moje dziecko...
Asgore zacisnął szczękę. Nawet podczas kłótni jego kobieta przykuwała większą uwagę dziecku.
-Mam dość- powiedział. -Jeśli dalej zamierzasz tak postępować nie będę tego dłużej znosić- Toriel spojrzała na księcia marszcząc brwi. Otworzyła usta by coś powiedzieć, ale ten wszedł jej w słowo. -Musisz wybierać Tori. Albo ja. Albo to- tu wskazał palcem na dziewczynkę. Powiedział te słowa pewny, że kobieta wybierze jego. Przecież ich dusze tworzyły więź. A ten człowiek nie był z nimi... Z nią w jakikolwiek sposób związany.
Toriel patrzyła na męża w osłupieniu. W jej oczach zabrał się łzy, ale jakoś udało się jej je powstrzymać. 
-Droga wolna...- powiedziała cicho. Teraz to Asgore był w szoku. Jednakże po chwili zawrzał w nim gniew. Podszedł do kozicy i wyrwał dziecko z jej rąk odrzucając w bliżej nieokreślonym kierunku. One uderzyła plecami w ścianę. Całe powietrze opuściło jej płuca i z trudem łapała oddech. Przed oczami pojawiły się mroczki i jedyne co dostrzegła przed utratą przytomności to para walczących dorosłych.
Teraz Toriel stała w kuchni robiąc kanapki dla dziewczynki. One była jej bardzo wdzięczna za wszystko co dla niej i bardzo ją pokochała. Kobieta nauczyła ją podstawowych rzeczy takich jak czytanie i liczenie. Dzięki niej potrafiła też normalnie rozmawiać. Nie sepleniła, ani nic w tym stylu. Chociaż nadal miała problem z wymową, lub zrozumieniem niektórych słów.
-Dzień dobry- powiedziała dziewczynka siadając przy stole. Zaczęła szybko zajadać tosty. Była bardzo podekscytowana wizją pierwszego dnia w szkole.
-Spokojnie moje dziecko- Tori zaśmiała się lekko widząc jak szybko śniadanie znikało z talerza dziewczynki. Ta szybko popiła wszystko kubkiem mleka i pobiegła do holu się ubierać. Szybciutko ubrała buciki, ciepłą kurtkę i czapkę. Nie zapomniała też o rękawiczkach. Gdy była już gotowa kozica pomogła jej włożyć plecak na plecy i zaprowadziła przed Wrota.
-Pamiętasz drogę?- zapytała troskliwie kobieta poprawiając czapkę One.
-Tak mamo- powiedziała dziewczynka. Potem przytuliła swoją mamę delikatnie i pogładziła lekko po mocno odstającym brzuchu. -Do widzenia- powiedziała mała na pożegnanie i przekroczyła Wrota.
Od razu otulił ją chłód. One zaciągnęła się zimnym powietrzem i uśmiechnęła szeroko. Zaczęła biec przed siebie, a śnieg skrzypiał pod jej nogami. Kochała to. Fascynowało ją wszystko. I mimo, że już od trzech lat jest wolna nadal zachwycało ją wszystko. Biegała po śniegu od czasu do czasu mocniej tupiąc i śmiejąc się na widok tego jak śnieg się wzburza. Strącała też płaty śniegu z gałęzi drzew. 
Skończyło się na tym, że do szkoły dotarła cała biała ale z szerokim uśmiechem na ustach. Kilka... Nie, wszystkie potwory parzyły na nią z odrazą, gniewem, a nawet strachem. Toriel mówiła jej, że tak może tak być. Wspomniała też, żeby One się nie przejmowała. "Kiedy cię poznają, polubią cię" mówiła.
Dziewczynka zostawiła kurtkę i czapkę w szatni i potuptała do klasy. Gdy tylko weszła do środka wszystkie rozmowy ucichły, a spojrzenia dzieci spoczęły na niej.
-Umm... Cześć-powiedziała z uśmiecham machając do nich lekko dłonią. Lecz nikt jej nie odpowiedział. Opuściła dłoń lekko zmieszana i złapała za ramiączko plecaka. Wszyscy trzymali się od niej z daleka co sprawiało, że czuła się niekomfortowo. Jakby jej nie chcieli... Usiadła w wolnej ławce i czekała grzecznie na nauczyciela.
Chwilę potem zadzwonił dzwonek i do klasy weszła wysoka... Jaszczurka bez rąk. Chodziła na dwóch nogach jak wszyscy, a na nosie miała okulary. Jej skóra była zielona, a na grzbiecie aż do ogona miała kolce. One zastanawiała się jak jaszczurka piszę, je i wykonuje inne czynności skoro nie posiada rąk.
-Dzień dobry dzieci- odezwał się męskim głębokim głosem. "Czyli to Pan..." pomyślała One wpatrując się w jaszczurkę. -Nie wszyscy mnie znają, więc przedstawię się. Nazywam się Green Saurian i będę waszym wychowawcą przez kolejne sześć lat. Nie wszystkich was znam więc chciałbym, aby wszyscy się przedstawili. Dzięki temu też poznacie się nawzajem. Będę wyczytywał wasze imiona z dziennika w wy będziecie wstawać- po tych słowach usiadł przy biurku. Wszyscy chórem odpowiedzieli "Tak proszę Pana" Potem One zobaczyła jak jedna z książek leżąca na blacie lśni niebieskim światłem i unosi się by następnie otworzyć się przed nauczycielem. Mężczyzna wyczytywał imiona w kolejności alfabetycznej i w końcu przyszła kolej One. Dziewczynka wstała z uśmiechem i przedstawiła się.
-Powiedz czym się interesujesz?- zapytał wychowawca tak jak każdą osobę przed nią. Dziewczynka już otworzyła usta żeby odpowiedzieć, ale wtedy po klasie rozległ się chłopięcy głos.
-Pewnie znęcać się nad potworami- jego głos był pełen jadu.
-N-nie prawda- oburzyła się One. -Bardzo lubię czytać! I często śpiewam z mamą- dodała szybko. 
- A o czym są te książki? Pewnie o zabijaniu potworów. Albo o tym jacy to jesteśmy źli i straszni- parsknął ten sam chłopiec, ale nauczyciel go uciszył.
-Możesz usiąść One- zwrócił się do dziewczynki. Ta wykonała polecenie i usłyszała jak ktoś przed nią mówi:
-Pewnie ma tak na imię bo nie ma przyjaciół.
-Nie dziwię się. Wygląda paskudnie...- to zabolało dziewczynkę, ale była twarda i nie popłakała się. Musi być silna. Musi żeby móc chronić mamę.
-Papyrus- mężczyzna wyczytał kolejne imię. One zobaczyła jak z miejsca wstaje kościotrup z szalikiem w czerwono-białą kratę.
-WITAJCIE, JESTEM WIELKI PAPYRUS. MOJĄ SPECJALNOŚCIĄ JEST ŚPIEW I PUŁAPKI. KIEDY DOROSNĘ BĘDĘ GWIAZDĄ JAK METTATON- powiedział głośno. Kilka osób w klasie parsknęło śmiechem. One natomiast zastanawiała jak to się dzieje, że ten mały szkielet mówi, chodzi i się nie rozpada.
-Dobrze Papyrusie, możesz usiąść- powiedział jaszczur z uśmiechem.
Reszta lekcji zleciała na przedstawianiu się pozostałych uczniów i zapoznaniem z planem lekcji. Na szczęście obyło się bez złośliwych komentarzy, a przynajmniej One nic nie usłyszała.
***
One właśnie wychodziła ze szkoły kiedy zobaczyła grupkę dzieci. Śmiały , więc myślała, że po prostu rozmawiają, ale po chwili usłyszała znajomy głos.
-NIE, PROSZĘ! NIC WAM NIE ZROBIŁEM- to zdecydowanie był głos Papyrus'a.
-Hahaha! Widzicie tą kupę kości!- Dziewczynka obejrzała się za siebie. Nim się spostrzegła już stała przy grupce małych potworów.
-Przestańcie!- zawołała. Wszyscy odwrócili się w jej stronę ze złośliwymi uśmieszkami na twarzach.
-Bo co, zrobisz nam krzywdę?-powiedział jeden z dzieciaków.
-Zamkniesz nas w jakiejś dziurze?- dodał inny.
-Nie macie powodu żeby go krzywdzić. Przecież nic wam nie zrobił- One zacisnęła piąstki. Ktoś się zaśmiał.
-A co cię to obchodzi? Tacy jak ty robili gorsze rzeczy potworą- warknął ktoś. Dzieciaki zignorowały One i zaczęły wracać do szkieleta. Dziewczynka szybko ich ominęła i stanęła pomiędzy grupką, a Papyrus'em.
-Idź sobie- warknął ktoś. To był ten sam chłopak który dogryzał jej na lekcji. Wyglądał podobnie do ich wychowawczy, tyle że był dużo mniejszy i czerwony.
-Nie- powiedziała stanowczo dziewczynka.
-One...- poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. To był Papyrus - Lepiej idź...
-Nie. To jak się zachowują jest złe- warknęła i odwróciła się w stronę oprawców.
-Sama tego chciałaś...- zaśmiał się dzieciak, który szyba był szefem tej całej bandy chuliganów. Wtedy One poczuła jak się unosi, aby potem boleśnie upaść na ziemie. Magia rzucała ją to tu, to tam. I nagle wszystko ustało, a ta upadła twarzą w śnieg.
-SANS!- usłyszała radosny krzyk Papyrusa. Podniosła głowę. W ich stronę szedł szkielet w niebieskiej bluzie i krótkich, czarnych spodeńkach na których widniała pięciolinia z kluczem wiolinowym i basowym. Przez szyję (?) przewieszone miał słuchawki, a na twarzy leniwy uśmiech.
-To Sans. W nogi- zawołał jakiś dzieciak i po chwili chuliganów już nie było, a Papyrus pomagał podnieść się One.
-NIC CI NIE JEST ONE?- zapytał zatroskany.
-Wszystko okay- powiedziała dziewczynka. Teraz zobaczyła, że szkielet jest niewiele wyższy od niej.
-MOGĘ CI POMÓC- powiedział i jego dłonie zabłysnęły na zielono, ale szybko został odciągnięty od dziewczynki przez drugiego, nieco wyższego szkieleta. -SANS CO ROBISZ? CHCIAŁEM JĄ WŁAŚNIE URDROWIĆ- na pytanie Papyrusa drugi szkielet odpowiedział kilkoma ruchami dłoni. -NIE BRACIE. ONA MNIE BRONIŁA- wytłumaczył. Sans uniósł "brwi" i spojrzał na One zaskoczony. Jego turkusowe oczy wpatrywały się w nią uważnie. Wykonał kilka ruchów rękami, na co dziewczynka zmarszczyła brwi.
-Nie znam migowego- mruknęła trochę zawstydzona.
-SANS CI PODZIĘKOWAŁ- wytłumaczył niższy szkielet podchodząc do dziewczynki. Jego kościste dłonie znów zalśniły zielonym światłem. Przyłożył je do ramion One, poczuła ciepło rozchodzące się po jej ciele i po chwili już nic ją nie bolało.
-Wow... To magia lecznicza prawda?- zapytała z gwiazdkami w oczach. -Moja mama czasem tak robi
-NYE HEH HEH- zaśmiał się Papyrus. Sans znowu wykonał kilka ruchów rękami. -MASZ RACJE BRACIE. MUSIMY SIĘ POŚPIESZYĆ- zawołał i zaczął odchodzić. Ale zanim przekroczyli bramę szkoły odwrócił się i zawołał radośnie machając ręką. -DO JUTRA ONE!
Na twarzy One pojawił się szeroki uśmiech. Radośnie pobiegła do domu, a gdy tylko przekroczyła próg zawołała.
-Mamo, nauczysz mnie migowego?

UNDERTALE: UNDERVOISE - Biel splamiona szkarłatem

Opis: Dla potworów głos jest równie ważny co ich dusza.  W przeciwieństwie do ludzi świadczy on o ich sile, czy magi i posiada niesamowite umiejętności.
Ludzie nie znali pełnych umiejętności i w obawie przed nimi wygnali je do podziemi góry Ebott gdzie żaden człowiek nie był w stanie ich usłyszeć.
W potworach nieme (słabe) potwory są uważane za gorsze, a ludzie to znienawidzony gatunek. Dlatego One, potwór o wyglądzie podobnym do człowieka, nie jest akceptowana przez większość mieszkańców Podziemia.

W tym universum Frish i Chara to rodzeństwo. Frisk jest niemową i fascynuje go podziemny świat, natomiast Chara nienawidzi potworów bardziej niż te ludzi i pragnie ich upadku.
Gaster jest kochającym ojcem (na swój sposób) dla Papyrusa i Sansa.

(To opowiadanie poszukuje chętnego, który przyodzieje je w okładkę)


Biel splamiona szkarłatem (obecnie czytany)
...

Ten dzień rozpoczął się dla One tak jak zawsze. Doktor Grace przyszła ją obudzić i zbadać. Najpierw kobieta odłączyła kroplówkę, potem  pytała o samopoczucie dziewczynki na co siedmiolatka powiedziała tylko "nie boli"
Kobieta zapisała coś w tabeli i kucnęła przed dzieckiem.
-Dzisiaj będziesz miała trochę więcej badań.  Dasz rade prawda?- pytanie było zbędne.  One i tak musiała się zgodzić.  To była kwestia jej życia,  wszystko dla jej zdrowia.
Kobieta wstała i wyprowadziła dziewczynkę z pokoju. Szły białym korytarzem. Mijali je inni dorośli w białych kitlach. Czasem kobiety prowadzące jakieś dzieci, tak jak Grace One.
W tłumie dziewczynka dostrzegła dziewczynę... Chyba... Wyglądała jak koziołek, ale chodziła jak człowiek. Zamiast kopytek miała dłonie i łapki jako stopy. Ciągle pytała dorosłych.
-Gdzie jestem?  Chce do domu- wołała przez łzy. One widziała tylko jak otaczają ją dorośli i starają się ją uspokoić.
-Pani Grace, kto to?-zapytała dziewczynka.
-Kolejne dziecko znalezione na zewnątrz-powiedziała kobieta. Dziewczynka mruknęła cos pod nosem. Mówili jej o "zewnętrzu" Mówili że nie da się tam żyć.  Że ja z tamtąd uratowali, ale muszą wyleczyć to co "zewnętrze" z nią zrobiło.
W końcu pani doktor otworzyła jakieś drzwi i  wprowadziła małą do środka.
-Witaj One. Jak się czujesz? - zapytał mężczyzna siedzący na obrotowym fotelu.
-Zmęczona-powiedziała mała siadają na krzesełku obok doktora.
-No dobrze... Po biorę ci krew i podamy ci cos pobudzającego- to mówiąc dorosły wziął strzykawke i podpinając do wenflona zaczął pobierać krew dziewczynki.
Gdy srebrzysto-złota ciecz wypełniła trzy strzykawki mężczyzna podpiął dziewczynce kroplówkę nie mówiąc nic o jej zawartości.
-Idź coś zjeść One. Gdy kroplówka się opróżni przeprowadzimy resztę badań.
Mała przytaknęła na słowa mężczyzny i razem z dr. Grace opuściły pomieszczenie. 
-Chcesz zjeść w swoim pokoju, czy wolisz na stołówce?-zapytała kobieta. Wtedy oczka One zabłysnęły radośnie.
-A inne dzieci też tam będą?- w jej pytaniu zawarta była wyraźnie wyczuwalna nutka nadziei zmieszanej z radością, co nie zdarzało się często. W prawdzie dziewczynka nie rozumiała tego uczucia, ale było bardzo przyjemne i lubiła je czuć. Jej radość wzrosła, a nawet na twarzy pojawił się szeroki uśmiech kiedy kobieta przytaknęła na jej pytanie. -Chodźmy na stołówkę!- zawołała radośnie. Grace również się uśmiechnęła. Lubiła kiedy dziewczynka była radosna. To dużo bardziej zadowalający widok niż grymas bólu, lub obojętność. Mimo, że dziewczynka miała niewiele powodów by się cieszyć, potrafiła czerpać radość z małych rzeczy.
Kiedy tylko przekroczyły próg stołówki One zaczęła wypatrywać swoich przyjaciół. Wypatrzyła ich bardzo szybko, dostrzegła też, że siedzi z nimi ta nowa. Pomyślała, że skoro siedzi z jej przyjaciółmi to musi być dobrym dzieciakiem.
Odebrała swoją porcje jedzenia i potuptała do stolika przy, przy którym siedziała trójka dzieci. 
-Cześć- zawołała radośnie.
-Oh, hejka One. Poznałaś już Toriel?-zapytał Max. Chłopiec był w wieku One. Posiadał ciemną karnacje, a spod jego grzywki wystawała para rogów. -Mówi bardzo ciekawe rzeczy o zewnętrzu.
-Z tego co nam powiedziała wynika, że istnieje tam życie-wtrąciła Haruka. Ta nie dość że była albinosem posiadała cztery ręce.
One usiadła i wpatrywała się w kozice w szoku.
-To prawda?- wydusiła z siebie. W odpowiedzi dostała skinienie głową.  Dziewczynka patrzyła w swój talerz.  Była zła.  Pierwszy raz w życiu była bardzo zła. Przyjaciele drgneli na ten widok zaniepokojeni. Dorośli zaczęli szeptać między sobą.
-One wszystko dobrze? - zapytał Max kładąc dłoń na jej ramieniu ale zabrał ja jak opatrzony.  Dosłownie.  Dłoń chłopca była lekko czerwona i piekła z bólu.
"Oszukali mnie.  Kłamali. Oszukali. Kłamali" krążyło jak mantra w głowie siedmiolatki. Sama się tym nakręcała. Jej gniew rosną, aż nagle poczuła ukłucie w ramie. Chwile potem nastąpiło otępienie. One zobaczyła jeszcze tylko przepraszającą ją doktor Grace potem... nie wie co było potem.
Obudziła sie w pokoju podobnym do tego jej. Tyle że tu było tylko łóżko do którego była przytwierdzona. Zaczęła się szarpać. Krzyczeć.  Nawet nie wie co. Słowa same wylatywały z jej ust.
Nagle usłyszała jakiś huk. Krzyki. Światło zgasło. Hałas. Strzały... chyba tak.. Pokój rozświetliło czerwone światło.  Zapewne dzięki zasileniu awaryjnemu. Złość One zaczął zastępować niepokój.  W miarę upływu czasu. .. Strach. Nie była pewna kiedy zaczęła płakać. Hałasy były głośniejsze. Podobnie jak krzyki i wołanie ludzi. Coś walnęło w drzwi. One spojrzała w ich kierunku przerażona.
-H-halo?- zapytała cicho, a jej głos drżał ze strachu. Serce biło nienaturalnie szybko. Zobaczyła jak ciemna ciecz wlewa się przez szparę pod drzwiami.  Przełknęła gule w gardle i odezwała się znowu.  Ponownie nikt jej nie odpowiedział. Potem rozległ się wybuch. Za nim kolejny. Następny zburzył ścianę na której stały drzwi, przewracając przy tym łózko dziewczynki.  One nie wiedziała co się dzieje. Nie wiedziała co ma robić.  Była spanikowana. Znowu zaczęła płakać.
Wtedy usłyszała kroki. Coraz głośniejsze.  Głośniejsze.  Aż zza łóżka wyszedł mężczyzna w mundurze z bronią w ręku.  Przyglądał się dziewczynce chwile która dla One była wiecznością. Potem sięgnął po coś i powiedział.
-Obiekt namierzony. Zabieram ją
-Zrozumiano. Wyprowadź ją bezpiecznie  z budynku-odpowiedziało urządzenie. Nieznajomy uwolnił One i kazał jej wstać.
-Kim pan jest?  Co się dzieje? - zapytała.  Ale kiedy wyszli na korytarz zobaczyła.. ciała.  Dorośli leżeli w bezruchu skąpani w kałużach czerwonej cieczy. Oczy dziewczynki otworzyły się szeroko, usta otwarły w niemym krzyku, a serce stanęło na chwile. Mężczyzna coś do niej mówił i szarpał ją za rękę,  ale ogarnięta szokiem One ani drgnęła.
.
.
.
-..e. Hej One!- Toriel trzymała ją za ramiona i lekko trzęsła. Rozejrzała się dookoła.  Mężczyzna który wcześniej ją trzymał leżał teraz nieprzytomny na podłodze. - Musimy uciekać. Wskakuj mi na plecy-nakazała. Dziewczynka usłuchała kozicy. Tak jakby to ona była jedyną, która powiedziała jej prawdę... Właściwie to nie jej.
-Toriel! Gdzie Max i Haruka?- zapytała zmartwiona. Gdy Tori nie odpowiadała ponowiła pytanie.
-Przepraszam...-odpowiedziała w końcu.  - Nie zdążyłam...- po tych słowach zaczęła biec. One po chwili zrozumiała o co jej chodziło. Wtuliła się w kozice i pozwoliła łzą spływać po jej policzkach.
Po chwili One poczuła powiew wiatru.  Otworzyła oczy i rozejrzała się.  Znajdowały się na wzniesieniu jakiejś góry.  W dole widziały wojska ludzi i ... Potworów. Ludzie zmuszali swoich przeciwników do odwrotu. One zacisnęła mocniej piąstki na białym futerku Toriel.
-Nie bój się. Ochronię cię- powiedziała kozica i zaczęła kierować się w stronę szczytu góry. One obejrzała się za siebie. Wojska potworów również zmierzały na szczyt. 
-To-Toriel.. Potwory..- wydukała sparaliżowana strachem One. 
-Nie martw się. Są po naszej stronie- uspokoiła ją starsza. 
Po chwili Tori zmieniła kierunek i zamiast biec na szczyt wbiegła gdzieś... Do jakiejś jaskini, albo tunelu w skale. Był bardzo stromy, ale na szczęście wzdłuż jego ścian wykute były schody. Dziewczyny zbiegały w dół bardzo szybko. Zaczynało robić się coraz ciemniej, a może to One traciła przytomność.. Ciężko stwierdzić.  Nagle coś rozbłysnęło ciepłym światłem. To coś znajdowało się przed kozicą tak, że One nie mogła tego dostrzec. Potem ściany zaczęły przybierać kolor... fioletu. Im niżej się znajdowały tym intensywniejszy był fiolet na ścianach. Z góry słychać było krzyki, nawoływanie i pośpieszanie. W pewnym momencie minęła je... wielka mucha? Potem pająk. Później coraz więcej innych potworów, które nie potrzebowały schodów.
W pewnym momencie rozległ się głośny huk spowodowany najpewniej eksplozją. Z góry zaczęły spadać wielkie głazy. Toriel przyśpieszyła mimo, że była już zmęczona biegiem. Głazy spadały na drewniany konstrukt schodów niszcząc je. Zaczęły spadać... Podobnie jak inne potwory. Na szczęście nie były już tak wysoko. Chwilę przed upadkiem Toriel zdołała schować dziewczynkę w swoich ramionach. Gdy uderzyły w ziemie na chwilę straciła kontakt z rzeczywistością. Po odzyskaniu świadomości musiała szybko uskoczyć przed kamieniem lecącym w kierunku jej głowy. Inni też byli już na dole. Pająki łapały spadających w sieci, a ci który potrafili latać starali się chwytać spadających. Ci którzy byli w stanie, włączając w to Toriel trzymającą One w ramionach, zaczęli biec w stronę Wrót pomagając innym się uratować.
***
One obudziła się na gołym materacu. Dookoła było ciemno.
-T-Toriel?-zapytała przestraszona. Po chwili usłyszała kroki i do pokoju weszła Tori ze świecznikiem w ręku. -Toriel- powiedziała One uśmiechając się z ulgą. Bądź co bądź... Teraz miała tylko ją. 
-Spokojnie jestem tu. Zaopiekuje się tobą- powiedziała kozica siadając na materacu i  kładąc świecznik na podłodze. Następnie przytuliła dziewczynkę i pogłaskała ją po jej nagiej główce. 
-Ale Toriel.. Dzie my jeteśmy?- One zadała kolejne pytanie.
-To podziemie. Stworzone.. Właśnie na taki wypadek.. By potwory miały się gdzie schować jeśli coś by im zagrażało- wytłumaczyła.
-A co z ludźmi? Przyjdą tu?
-Nie powinni... Podziemie chroni magiczna bariera. Już nigdy żaden człowiek nie skrzywdzi żadnego potwora- to mówiąc starsza ucałowała blade czółko dziewczynki.